Gdy piszę ten tekst, jest początek stycznia. Trzy tygodnie wcześniej, a dokładnie dwa dni przed Wigilią, w miejscowości, w której pracuję, na strychu powiesił się piętnastoletni chłopiec. Dwa tygodnie przed tym zdarzeniem samobójstwo popełnił znany mi kierowca autobusu. A jeszcze wcześniej pewna młoda dziewczyna wyszła na tory. Nie. Nie przeżyła.
To są przykłady tylko z mojego najbliższego otoczenia i jedynie z ostatnich trzech miesięcy.
Osoby cierpiące z powodu depresji najlepiej wiedzą, jak kusząca jest chęć skończenia z tym wszystkim, co przynosi strach, ból i cierpienie… Ale czy na pewno wiedzą to wszyscy?
Ja wiem na pewno…
To nie jest książka naukowa. Jej motywem przewodnim nie jest depresja, tylko – jak we wszystkich moich powieściach – miłość. Starałam się jednak przemycić do niej wątek choroby i wpleść go w losy bohaterów.
Również dedykacja ma zwrócić uwagę na problem depresji jako ciężkiej choroby, ponieważ świadomość tego zagadnienia jest zdecydowanie niewystarczająca.
Niestety sama się o tym przekonałam…
Większość osób chorujących na depresję stara się nie epatować swoją chorobą, natomiast z całych sił próbuje funkcjonować normalnie. Jeśli nie wiecie, o czym mowa, to wygooglujcie sobie, proszę, hasło „uśmiechnięta depresja”…
Jak to było ze mną? Otóż w odróżnieniu od mojej bohaterki, w moim przypadku kroplą, która przepełniła czarę, okazało się wyczerpanie organizmu na skutek chronicznego przepracowania i stresu.
Mimo wszystko jestem bardzo wdzięczna za to traumatyczne doświadczenie, a nauka, jaką z tego wyciągnęłam, jest bezcenna. Dotyczy przede wszystkim tego, kim jestem.
Po pierwsze, dowiedziałam się, że mimo choroby jestem silną osobą. Po drugie, nauczyłam się być bystrym obserwatorem życia – panować nad myślami, przyglądać im się nieco z boku. Zrozumiałam również, jakie to cudowne uczucie, gdy człowiek pozwala życiu płynąć swobodnie, a rzeczy dzieją się tak, jak dziać się powinny. Nauczyłam się doceniać swoją wartość, a także pozbyłam się wstydu, chociażby w tak prostych sytuacjach, jak proszenie o pomoc.
I cały czas pracuję nad moją asertywnością.
Czy to doświadczenie było mi potrzebne? Z pewnością tak! Bez niego wiele wątków i wiele pięknych słów nie pojawiłoby się w tej powieści. Bez niego nie byłoby mojego apelu do Ciebie, drogi Czytelniku. Bo czy Ty sam wiesz cokolwiek o tej chorobie, która przychodzi znienacka, bez względu na wiek, płeć, pochodzenie, wykształcenia i majątek?
A co jeśli kiedyś przyjdzie do Ciebie…?